Czas oczekiwania na wizytę u specjalisty w ramach podstawowego ubezpieczenia zdrowotnego bywa wręcz absurdalny, odbierający sens planowanemu leczeniu.
Pisaliśmy o tym w "Poradniku Zdrowie", choćby w kontekście wyszukiwarki terminów, która realnie ani nie odzwierciedla sytuacji, ani kolejek nie skraca.
Temat wracał też przy okazji raportowania NFZ o niezgłaszaniu się Polaków na wyznaczone wizyty. Naprawdę trudno uwierzyć, że to tylko skutek niefrasobliwości rodaków. Jeśli do specjalisty trzeba czekać nawet kilkanaście miesięcy i dłużej, to trudno o takim terminie pamiętać, wcześniej nie udać się na wizytę prywatną, a czasem w ogóle terminu dożyć.
Jednym z proponowanych rozwiązań miał być pomysł Trzeciej Drogi o zwracaniu kosztów za wizyty prywatne pacjentom, którzy nie doczekali się przez 60 dni na wizytę w ramach NFZ.
Co dalej z tą propozycją? Czy faktycznie rozładuje kolejki? W oficjalnej odpowiedzi na poselską interpelację Ministerstwo Zdrowia wyraża poważne wątpliwości.
NFZ powinien płacić za zbyt długie kolejki do specjalisty? Poselska interpelacja
Posłowie PiS Czesław Hoc i Marek Gróbarczyk w swojej interpelacji nie tylko domagają się rozwiązania problemu kolejek do specjalisty, zgodnie z przedwyborczymi obietnicami, ale wręcz pytają o przeprosiny w tej sprawie.
Faktycznie, kto próbował się umówić na wizytę do specjalisty, szczególnie do endokrynologa, psychiatry, neurologa czy kardiologa, ten wie, że nie jest lekko i niejednokrotnie te magiczne 2 miesiące, o których mówiła Trzecia Droga, to nieosiągalny poziom mrzonek.
Teoretycznie, pomysł, by NFZ płacił za prywatne wizyty wtedy, gdy nie może zapewnić ich w ramach kontraktów, brzmi dobrze. Rzecz w tym, że to nie rozwiązuje problemu w wielu sytuacjach, a na przykład konieczność czekania 2 miesiące do onkologa to jednak inny kaliber niż do innych specjalistów.
Mamy problem ze skierowaniami na cito, które często nie znaczą nic lub przynajmniej bardzo niewiele. Nie rozwiązaliśmy problemu sensownej oceny sytuacji na poziomie rejestracji do lekarza - teoretycznie jest różnica, czy pacjent przychodzi z rozpoznaniem "ból pleców od 6 miesięcy", czy "guz mózgu". Dla rejestracji jednak tej różnicy często nie ma. Itd. Itp.
To problemy znane od lat, także za rządu PiS-u, gdy ówcześni ministrowie także obiecywali skrócenie kolejek do specjalisty (patrz wideo). Niestety, jest wciąż jak jest, a obecna opozycja przypomina o problemie.
Ministerstwo Zdrowia: to zmiana systemowa
na poselską interpelację odpowiedział wiceminister zdrowia Jerzy Szafranowicz. Wg resortu ewentualny zwrot kosztów za wizyty prywatne pacjentom, to propozycja o charakterze "zmiany systemowej".
Konieczne jest więc przeprowadzenie kompleksowej analizy zarówno w zakresie korzyści, ale także ryzyk, które wiążą się z wprowadzeniem takiego rozwiązania.
Przykładowe zagrożenia wskazane przez ministra Szafranowicza:
- czas oczekiwania na wiele świadczeń z zakresu AOS (ambulatoryjnej opieki specjalistycznej) wynosi często więcej niż 60 dni. To nie są jakieś sporadyczne przypadki. Płacenie za te wszystkie świadczenia mogłoby zagrozić równowadze finansowej NFZ,
- pacjenci ze względu na możliwość uzyskania finansowania ze środków publicznych porad w prywatnym sektorze, mogą zgłaszać większe zapotrzebowanie na świadczenia (nawet w przypadkach niezasadnych),
- wzrost cen specjalistycznych wizyt prywatnych w związku z większym popytem.
Doświadczenia z innych krajów wg MZ pokazują, że ewentualne wprowadzenie limitów zwrotu kosztów nie rozwiązują problemu.
Lepszy dostęp do specjalisty - to co robić?
Trudno sobie wyobrazić tych pacjentów "wymuszających" skierowania ze względu na potencjalną szansę zwrotu poniesionych nakładów na leczenie, skoro wg lekarzy raczej unikamy badań niż badamy się nadmiernie.
Oczywiście, wszelkich zagrożeń nie można lekceważyć. Istotne, że wg ministra Szafranowicza MZ pracuje nad innymi rozwiązaniami, które kolejki do specjalistów mają skrócić.
Przykładowo Ministerstwo Zdrowia planuje zwiększyć uprawnienia lekarzy pierwszego kontaktu w zakresie diagnostyki i leczenia tak, by odciążyć specjalistów.
Lekarze POZ mogliby zlecać w większym zakresie badania i kierować do specjalisty dopiero tych pacjentów, którzy faktycznie tego potrzebują. Mogliby też leczyć pacjentów stabilnych, przewlekle chorych, bez konieczności nadzoru procesu leczenia u specjalistów.
O tych rozwiązaniach od lat mówią lekarze. Czyżby ktoś wreszcie ich usłyszał?
Więcej na ten temat: "Rak na uleczalnym etapie nie daje żadnych objawów". Urolog-rockman przekonuje: wstyd się nie badać