Nasza dziennikarka o problemach porodówek pisała na przykładzie oddziału ginekologiczno-położniczego w szpitalu w Staszowie, niewielkim mieście w województwie świętokrzyskim. Chociaż był jedynym oddziałem w powiecie, ogłoszono zawieszenie jego pracy w kwietniu, co oznaczało, że rodzące kobiety z okolicy musiałyby jeździć do innych szpitali, odległych nawet o 80 km.
Akurat ten oddział został ocalony, ale wiele porodówek w kraju ma problemy finansowe. Rodzi się coraz mniej dzieci, a od liczby porodów zależne jest finansowanie.
Ministerstwo Zdrowia zapewnia jednak, że plan naprawy finansów szpitali i ocena ich rentowności musi uwzględniać bezpieczeństwo pacjentów, w tym szczególną sytuację położnictwa.
Porodówki szpitalom się nie opłacają
Porodówki od pewnego czasu stały się kulą u nogi wielu powiatowych szpitali. W ocenie środowiska medycznego porody i wszystko, co się z nimi wiąże, to raczej kiepsko wyceniane procedury w porównaniu z innymi dziedzinami, a kiedy porodów jest coraz mniej, to już robi się katastrofa.
Niewielkie szpitale, które chcą wydostać się ze spirali długów, niejednokrotnie rozważają pozbycie się właśnie nierentownych porodówek.
Według danych Ministerstwa Zdrowia, w ubiegłym roku aż 60 proc. szpitali powiatowych odnotowało stratę. Nic dziwnego, że szukają nieraz drastycznych sposobów na poprawę swojej sytuacji.
Zobacz: 9 rad na 9. miesiąc ciąży
Porodówki i chirurgia jadą na jednym wózku
Gdyby przetrwać miały tylko te porodówki, które generują zyski, za chwilę okazałoby się zapewne, że Polki byłyby zmuszone rodzić w domu lub przeprowadzać wiele kilometrów na długo przed porodem, by uniknąć wycieczki dopiero wtedy, kiedy pojawią się bóle porodowe i ewentualnych narodzin dziecka w podróży.
W przypadku porodów przedwczesnych, ciąż zagrożonych etc. sytuacja stałaby się po prostu dramatyczna.
Analogiczną sytuację mamy z równie słabo wycenianą chirurgią, o czym alarmują pacjenci i Towarzystwo Chirurgów Polskich, o czym również pisaliśmy w "Poradniku Zdrowie".
Trudno sobie wyobrazić, że pacjentowi z ostrym wyrostkiem robaczkowym, stanem łatwym do leczenia, ale zagrażającym życiu, przyjdzie jechać wiele kilometrów do chirurga? Niby dlaczego, skoro już teraz pacjent z Malborka z powodu odleżyny musiał jechać do Poznania, a innych chory omal nie stracił trwale zdrowia z powodu banalnego ropnia, którego nikt nie chciał odpowiednio opatrzeć. Dlaczego? Nieopłacalna procedura.
Ocalenie porodówek - ryczałty, sieci, opinie ekspertów
Według publicznych deklaracji, choćby na łamach "Rynku Zdrowia", wiceministra zdrowia, Jerzego Szafranowicza, ekonomia nie może być wyłącznie tym, co zdecyduje o przyszłości oddziałów położniczych i chirurgicznych.
Wiceminister przekonuje, że sieci szpitali w znacznym stopniu rozwiążą problem finansowania nierentownych, a zarazem niezbędnych dla bezpieczeństwa pacjentów oddziałów. Skonsolidowane placówki będą mogły mogły pokrywać ewentualne straty z mniej opłacalnych oddziałów zyskami z tych, których procedury są wyżej wyceniane.
To oczywiście nie pomoże wszędzie, więc wiceminister mówi też o ryczałtach, które miałyby pomóc nierentownym, a koniecznym placówkom.
Skąd wiadomo, że placówka jest koniecznie potrzebna? Czy jednym z kryteriów mógłby być nieprzekraczalny czas dotarcia do ośrodka, w którym może być udzielona specjalistyczna pomoc? To przecież dość zrozumiałe kryterium?
- Na ten temat powinni wypowiedzieć się konsultanci. Te opinie powinny być decydujące - stwierdził wiceminister.
Warto przy tym dodać, że w ministerialnym projekcie o sieci szpitali kryterium decydującym o włączeniu oddziału położniczego do systemu podstawowego szpitalnego zabezpieczenia i zapewnieniu mu finansowania, zależy od tego, czy rocznie odbywa się w nim co najmniej 400 porodów.