Metoda bardzo przypomina wcześniejsze oszustwa "na wnuczka". Do osoby starszej dzwoni ktoś, kto podaje się za lekarza i twierdzi, że zdrowie bliskiego jest zagrożone. Potrzebne są pieniądze na terapię niedostępną w ramach ubezpieczenia. Emocje i presja czasu robią swoje. Starsza pani przekazała oszustom 38 tys., starszy pan - 50 tys.
Sprawa jest na tyle poważna, że policja i NFZ wspólnie podejmują inicjatywę ostrzegania seniorów przed zagrożeniem. By ratować dzieci, nawet dorosłe, ludzie są gotowi stracić oszczędności swojego życia.
Seniorzy oszukani na "covid syna"
Bandyckie metody, które okazują się wciąż skuteczne, dobitnie pokazują, jak samotni i wyalienowani w rodzinie są polscy seniorzy.
Zazwyczaj nabierają się nie tylko dlatego, że szanują "dawne autorytety" (policjant, lekarz) i są po prostu naiwni, ale przede wszystkim nie mają możliwości zweryfikowania otrzymanych informacji. Nie mają do kogo zadzwonić, poradzić się, sprawdzić faktów, bo nieraz od tygodni nie mieli kontaktu z "bliskimi".
Z informacji przekazanych PAP przez policję wynika, że na początku lutego do 87-letniej kielczanki zadzwonił mężczyzna, który podał się za lekarza. Poinformował kobietę, że jej syn jest bardzo ciężko chory na covid.
- Powiedział, że na leczenie potrzebna jest kwota 70 tys. zł, w innym przypadku syn umrze. Kobieta chciała porozmawiać z synem, ale rzekomy lekarz zaznaczył, że syn jest w stanie ciężkim w szpitalu i kontakt z nim jest w tej chwili niemożliwy. Ostatecznie przekazała oszustowi 38 tys. zł - relacjonowała PAP mł.asp. Małgorzata Perkowska-Kiepas z Komendy Miejskiej Policji w Kielcach.
Również o covidzie syna usłyszał od "lekarza" 82-letni mieszkaniec Starachowic. Informację przekazał żonie, która natychmiast pojechała do szpitala dowiedzieć się o stan zdrowia podobno chorego mężczyzny. Niestety, w tym czasie telefon zadzwonił ponownie.
- Zaniepokojona matka postanowiła udać się do szpitala, aby sprawdzić stan zdrowia syna. Jednocześnie druga osoba skontaktowała się z 82-letnim mężczyzną, sugerując potrzebę pilnej pomocy finansowej na rzecz leczenia syna. Senior przekazał oszustowi 50 tys. zł. Tymczasem 75-letnia kobieta ustaliła, że ich syna w szpitalu w ogóle nie było - powiedział PAP sierż. sztab. Emil Jaros z Komendy Powiatowej Policji w Starachowicach.
Czytaj także: Szpital zaprosił pacjenta onkologicznego na szkolenie. Z... wystawiania kart zgonu
Narodowy Fundusz Zdrowia: lekarze i pielęgniarki nigdy nie dzwonią po pieniądze
NFZ podkreśla, że opisana praktyka od początku powinna była wzbudzić nieufność.
- Leki, badania i zabiegi wykonywane w publicznych placówkach ochrony zdrowia są bezpłatne. W żadnym wypadku pracownicy lecznic lub przychodni nie odwiedzają rodzin pacjentów w domach, celem odbioru pieniędzy np. za kosztowną terapię, rzekomo ratującą życie krewnego - powiedziała Agnieszka Białas-Sitarska, rzecznik prasowy Świętokrzyskiego Oddziału NFZ. Dodała, że żadna placówka medyczna nie żąda gotówki przez telefon, nawet w przypadku braku ubezpieczenia.
- Wówczas prośba o zapłatę jest realizowana przeważnie poprzez przesłanie faktury indywidualnie na adres wskazany w dokumentacji medycznej pacjenta. Faktury wystawiane są również z terminem płatności pozwalającym na zgromadzenie środków potrzebnych na zapłatę za świadczenia - dodała Białas-Sitarska.
Co robić, gdy zadzwoni do nas "lekarz"?
Instrukcja policji jest prosta.
- Jeżeli otrzymujemy połączenie z nieznanego numeru, nigdy nie mamy pewności co do tożsamości naszego rozmówcy. Jeżeli sprawa dotyczy przekazania jakichkolwiek środków pieniężnych czy przekazania danych, powinniśmy się rozłączyć i zweryfikować poruszaną kwestię albo u naszych bliskich, albo w instytucji, na którą powołuje się rozmówca. Każdorazowo takie próby należy zgłaszać do odpowiednich organów - powiedziała mł. asp. Perkowska-Kiepas.
Czytaj także: Lekarze donieśli do prokuratury na studia medyczne. "Tam nawet nie ma prosektorium"